Dla konserwatyzmu centralnym punktem odniesienia jest i powinna być historia. Historia symboli i ideałów, ale przede wszystkim żywych ludzi i organicznego, a zatem rozwijającego się i zmieniającego się społeczeństwa, wraz z jego wzlotami i upadkami. Mam wrażenie, że zapominamy o tym mówiąc o kobietach i postrzegamy je często poprzez pryzmat klisz, które z tą historią niewiele mają wspólnego. Trudno takim konserwatyzmem przekonać kobiety, a jeszcze trudniej zbliżyć się do świata, takiego jaki on jest.
Współczesny mit konserwatyzmu
Nasze współczesne pojmowanie konserwatyzmu jest rozciągnięte – pomiędzy tym, czym konserwatyzm jest w swoim założeniu i pomiędzy tym, jak się go przedstawia w popularnej narracji. Ta druga wizja, wizja pop-kulturowa jest z oczywistych przyczyn najbardziej rozpowszechniona, nawet wśród osób, które same siebie uważają za konserwatywne. Dzieje się tak pomimo faktu, że z samej swojej natury jest ona przerysowana i uproszczona, a sposób w jaki przedstawia ona konserwatyzm ma tak naprawdę od niego odtrącać. Archetypiczny konserwatysta w tej narracji to zatem osoba kurczowo trzymająca się przeszłości (a raczej jej określonego wyobrażenia), bezkrytycznie przyjmująca wszystko, co jest przedstawione jako „tradycyjne”, zafiksowana na punkcie form i norm, jakiekolwiek by one nie były. Niestety, sporo z nas, pomimo faktu, że ta wizja konserwatyzmu nie jest prawdziwa, sama bezrefleksyjnie ją przyjmuje i się z nią mimowolnie identyfikuje. Jest to wizja pod tym względem przyciągająca, że jest ona wizją silną, łatwą dzięki temu do wyrażenia na zewnątrz, czyniąc z konserwatyzmu pewnego rodzaju subkulturę. Poprzez proste – chciałoby się wręcz powiedzieć dziecinne -„nie” wobec tego, co jest dzisiaj, łatwiej nam podkreślić swoją odmienność i niezgodę na dominującą narrację.
Tymczasem, konserwatyzm to przede wszystkim krytyczne myślenie. To nie poddawanie się łatwym odpowiedziom na trudne pytania. To nie proste recepty, łatwe schematy i magiczne mechanizmy, które sprawią, że nasze społeczeństwo wreszcie stanie się idealne. Ono nigdy takie nie będzie, co nie znaczy, że nie może wzrastać. Gdyby konserwatyzm taki był, musielibyśmy nazwać go ideologią. To właśnie tęsknota ludzi za trzeźwym, uczciwym i nakierowanym na dobro wspólne myśleniem sprawia, że wciąż znaczna część ludzi instynktownie nie wchodzi w narracje o nowym wspaniałym świecie.
Dlaczego piszę o tym w tekście poświęconym kobietom w konserwatyzmie? Według mnie, to właśnie to nierozumienie konserwatyzmu, nawet wśród samych jego zwolenników, sprawia, że kobiety nie chcą, a często nie potrafią się z nim w pełni utożsamiać. Popowy konserwatyzm deklaruje przywiązanie do norm, szczególnie norm płciowych, zgodnie z którymi role kobiet i mężczyzn są ściśle określone, a wychodzenie poza te role jest szkodliwe dla społeczeństwa. Popowy konserwatyzm z podejrzliwością patrzy na kobiety, które do tych ról w stu procentach nie pasują. Wreszcie, popowy konserwatyzm w ogóle nie dostrzega tego, że role i normy, do których się sam odwołuje były realizowane w różny sposób i nigdy nie były czarno-białe.
Kobieta w mitycznym konserwatyzmie i w rzeczywistości
Powiedzmy sobie to uczciwie. W wielu współczesnych konserwatystach zaszczepiony został mit rodziny oparty na wizji „idealnego” gospodarstwa domowego funkcjonującego w latach 50 ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych. Gospodarstwa tak „idealnego”, że znaczna część kobiet płaciła za trwanie w tym schemacie depresją i próbami samobójczymi. Kobieta – matka, gospodyni – sama z gromadką pociech w domu i mężczyzna realizujący się na zewnątrz, angażujący się w działalność zawodową lub publiczną. To właśnie ten schemat, całkowicie wynaturzony i przedstawiający kobietę jako bezradną, bierną i bez mocy sprawczej bezpośrednio sprowokował bunt, którym była druga fala feminizmu. To właśnie na tym tle Betty Friedan wydała swoją rewolucyjną książkę „Mistyka kobiecości”, w której pisała, że kobiety nie powinny czuć się winne za to, że mogą mieć ambicje wykraczające poza sprawy związane z domem i mężem, a Katherine MacKinnon krytykowała podział na sfery publiczne i prywatne.
Kobieta z samej definicji nigdy w historii nie była bierna, bezradna i bez mocy sprawczej. Rolą kobiety nigdy nie było tylko i wyłącznie rodzenie dzieci i opiekowanie się nimi (choć to samo w sobie już przeczy tezie o bezradności kobiet). Takie społeczeństwo nigdy by nie przetrwało. Nasza historia pełna jest przykładów kobiet-bohaterek przewyższających swoją odwagą mężczyzn (czy też po prostu – innych ludzi), ale także kobiet ciężko pracujących, utrzymujących swoim zorganizowaniem, determinacją i siłą swoje rodziny. Nasza kultura obfituje w kobiety-symbole, które w żaden sposób nie wyrzekając się swojej kobiecości, pokazują różnorodność ról wypełnianych przez kobiety. Nasza religia pełna jest przykładów wyjątkowych kobiet-postaci biblijnych oraz wspaniałych świętych. Zapominamy o tym zarówno po jednej, jak i drugiej stronie politycznego sporu. Prawica (w tym „popowy” konserwatyzm) wyśmiewa lewicę, że próbuje odtwarzać „herstorię”, choć przecież ta historia kobiet naprawdę się wydarzyła i jest dla nas bardzo cenna. Lewica z kolei twierdzi, że w naszą historię, kulturę i religię wpisana jest pogarda do kobiet i traktowanie ich jako ludzi drugiej kategorii w wyniku odwiecznej walki płci i opresji.
Na początku chciałabym w kilku zdaniach – odnosząc się do symboli i przykładów żywych ludzi pokazać, że obie te perspektywy są nieprawdziwe. Następnie chciałabym pochylić się nad tym, co w mojej opinii w szczególnie mocno wpłynęło na to, że dziś tak, a nie inaczej postrzegamy nasz świat. Skąd się wziął feminizm? Czy rzeczywiście jest on odpowiedzią na odwieczną, nieuczciwą kondycję świata czy też raczej konsekwencją utraty równowagi, która nas dotknęła za sprawą nowożytnego przewrotu w myśleniu? Wreszcie, na sam koniec odniosę się do projektu „gender” i powiem o tym, co tak naprawdę jest w nim problematycznego. Tematem tym zajmowałam się wiele lat i jest on dla mnie szczególnie interesujący z perspektywy badawczej.
Kobiety i symbole
Erich Voegelin pisał, że historia ludzkości to historia tego, jak ludzkość – generacje, społeczeństwa, wspólnoty – odnosiła się do niezmiennych symboli i ideałów, na których się opiera nasza cywilizacja. To podejście mogło być różne, ale ideały pozostawały i pozostają niezmienne, są ponad nami. Do tych ideałów i symboli odnoszą się różni myśliciele, zarówno dawniejsi, jak i ci zupełnie współcześni. Są one obecne w wielotomowych traktatach Junga, jak i w podcastach Petersona. Z całą pewnością najważniejszymi z nich są dobro, prawda i piękno. Jest też cała gama innych symboli i archetypów, które kształtują to kim jesteśmy i do czego dążymy. Dotyczą one tak kobiet, jak i mężczyzn.
Już od początków naszej cywilizacji wbrew pozorom możemy znaleźć cały szereg symboli postaw i funkcji kobiet, którym daleko jest od stereotypów. Pierwszy, w zasadzie oczywisty przykład sięgający czasów starożytności możemy znaleźć w greckiej mitologii. Panteon greckich bogów nie składał się wyłącznie z mężczyzn. W jego skład wchodziły kobiety i to w całkiem sporej ilości, reprezentujące różne postawy – dość wspomnieć Atenę, będącą boginią mądrości i wojny sprawiedliwej czy Artemidę patronującą myśliwym.
Również sposób w jaki przedstawiane były kobiety w Biblii różni się od tego, co przyjmuje się w pop-kulturze. Sięgając już do Starego Testamentu, widzimy, że jego bohaterkami są także kobiety, w dodatku kobiety niejednoznaczne i dalekie od ideału. Batszeba, Ruth i Tamar – każda z nich o skomplikowanym życiorysie – przedstawiane są jako postaci o kluczowym znaczeniu dla naszej historii i wymieniane w genealogii Chrystusa. Niezwykłym przykładem kobiety, która stała się współ-zbawicielką ludu Izraela jest Estera. Kobiety obecne są też w Nowym Testamencie a ich znaczenie – zarówno w warstwie historycznej, jak i symbolicznej jest nie do przecenienia. Czym byłoby chrześcijaństwo bez postaci Maryji, a z drugiej strony Marii Magdaleny czy uratowanej od ukamieniowania przez Chrystusa cudzołożnicy? Są to kobiety kroczące różnymi drogami w swoim życiu, mające różne cechy, które jednak łączy to, co wykracza ponad człowieka.
W historii wiele kobiet zapisało się swoim bohaterstwem czy wyróżniało niezwykłą mądrością. Nasz świat nie byłby tym samym, gdyby nie heroiczna postawa Joanny D’Arc, zdecydowanie i odwaga Izabelii Kastylijskiej, dorobek świętych kościoła katolickiego, ale także świeckich uczonych, poetek i artystek. Ale nie przetrwałby on przede wszystkim bez codziennej, ciężkiej i odpowiedzialnej pracy kobiet, które przez całe wieki uczestniczyły w życiu społecznym i gospodarczym swoich wspólnot. Kobieta w prawdziwie tradycyjnej rodzinie zawsze pracowała – wspólnie dbając z rodziną o gospodarstwo, wytwarzając różne dobra, działając także w pewnych granicach w życiu publicznym.
Tym, czego brakuje dziś tak zwanemu przeciętnemu konserwatyście jest zatem trzeźwe i oparte na rzeczywistości spojrzenie na ważną rolę, jaką kobiety odegrały w naszej historii. Te kobiety nie były „dobre, jak na kobiety” czy „odważne (prawie), jak mężczyzna”. Były po prostu wyróżniające się wśród ludzi. Coraz częściej pojawiają się po naszej stronie słuszne postulaty, by na powrót aktywność opiekuńczo-wychowawczą kobiet nazywać pracą (bo nią z całą pewnością jest). W mojej opinii to jednak zbyt mało, by konserwatyzm w nowoczesnym świecie stał się sposobem myślenia przyciągającym kobiety. Jest to bowiem wciąż odpowiedź na wizję roli kobiet wytworzoną przez czasy współczesne, nie oddająca w pełni mnogości ich aspiracji i naturalnej dla człowieka chęci wykraczania ponad siebie.
Współczesna ideologia konfliktu i jej źródła
Przyczyny współczesnego sporu o kobiety i mężczyzn w mojej opinii leżą gdzieś indziej, niż mogłoby się nam to wydawać. Jak pokazałam już wyżej, w historii nigdy nie było tak, że kobiety znajdowały się na peryferiach debaty publicznej i nie uczestniczyły w życiu wspólnotowym, co nie znaczy, że funkcjonujący w przeszłości świat był dla kobiet sprawiedliwy. Do tego, co działo się w przeszłości nie powinniśmy jednak przykładać dzisiejszych miar – szczególnie związanych z prawami obywatelskimi. Truizmem będzie stwierdzenie, że w czasach przednowożytnych takich powszechnych praw po prostu nie było, a kryterium płci nie odgrywało tutaj głównej roli.
To jednak nowożytność, wraz z jej dualistycznym podejściem do rzeczywistości stworzyła podziały, które głęboko zakorzeniły się w naszym myśleniu o świecie. Pierwszoplanowe znaczenie ma tutaj przeciwstawienie człowieka (jednostki) społeczeństwu i oparcie nowożytnej myśli na założeniu, że pierwotny człowiek funkcjonował całkowicie sam, a wspólnota ma charakter sztuczny i narzucona jest przemocą (Hobbes) lub kontraktem (Locke). Jest to myśl bardzo mocno kontrastująca z klasycznym podejściem, które zakładało, że człowiek jest istotą społeczną, a społeczeństwo to organizm, który równomiernie wzrasta. W ten sposób myślenia immanentnie wpisany jest konflikt.
Podejście to implikuje również konieczność przyjęcia założenia, że to jak funkcjonujemy w społeczeństwie nie wynika z naszej natury, ale jest pewną konwencją, która została wymuszona na nas przez silniejszych lub większość. Dualizm właściwy dla myśli nowożytnej oraz postępująca industrializacja rzeczywiście przyczyniły się mocno do przemian w funkcjonowaniu rodzin – od pewnego momentu to nie gospodarstwo domowe było głównym ośrodkiem funkcjonowania pracujących w nim kobiet i mężczyzn, a praca została przeniesiona na masową skalę na zewnątrz. To co prywatne (domowe) mocno oddzieliło się od tego co publiczne (zewnętrzne).
Tym sposobem, z jednej strony pojawiły się realne i bardzo dynamiczne zmiany społeczne i wynikające z nich problemy, z drugiej coraz mocniej wybrzmiewające na lewicy przekonanie, że problemy te wynikać mają z odwiecznej struktury społecznej. Mimo to, marksizm był tak naprawdę odpowiedzią na nowoczesność. Do pewnego stopnia odpowiedzią na nowoczesność jest również współczesny feminizm. Jak już wskazałam, II fala feminizmu powstała jako odpowiedź na sztuczny i nienaturalny model funkcjonowania rodziny powstały w Stanach Zjednoczonych po II Wojnie Światowej.
Problem z gender
Dla feminizmu, podobnie jak dla marksizmu i innych nowoczesnych ideologii struktury społeczne, które nas otaczają są konstruktem. To jak postrzegamy kobiety i mężczyzn wynikać ma z konwencji narzuconej przez silniejszych – czyli mężczyzn. Na pojęcie gender (tłumaczone w Polsce jako „płeć społeczno-kulturowa) składają się zatem dwa założenia – pierwsze o tym, że nasze postrzeganie kobiecości i męskości uzależnione jest od norm, ma charakter konwencjonalny. Drugie zaś, w mojej opinii kluczowe, zakłada, że jest ono wynikiem w zasadzie odwiecznych nierównych stosunków władzy.
Do nierównych stosunków władzy, jako źródła dyskryminacji odwołują się zarówno główne myślicielki tego nurtu, jak i dokumenty międzynarodowe, które powstały na tej kanwie. Najważniejszym z nich jest Konwencja Stambulska. To właśnie w postrzeganiu relacji kobiet i mężczyzn w płaszczyźnie odwiecznej należy upatrywać największego problemu ze strony Konwencji. Niestety, w narracji ze strony konserwatywnej ten wątek w ogóle nie wybrzmiał. Zamiast tego, skupiono się na tym, że Konwencja chcąc walczyć z przemocą za sprawą zwalczania negatywnych norm i stereotypów, uderzać ma w rodzinę. Nie jest to właściwe podejście. Patrząc wstecz, nie sposób jest obronić tezę, że to, co było w przeszłości należy apriorycznie uznawać za dobre. Wyobrażenie tradycyjnego modelu rodziny, do którego tak często odwołują się dziś konserwatyści to nic innego jak jej nowoczesny model, powstały w XIX i XX w. – z całym swoim bagażem problemów, nierówności i ewidentnych systemowych nadużyć na różnych płaszczyznach.
Jak już jednak napisałam, problem z teorią gender, jako założeniem badawczym i zarazem koncepcją walki z dyskryminacją kobiet, nie leży w odkrywaniu społeczno-kulturowego wymiaru naszej płciowości. Tym, co sprawia, że projekt ten należy uznać na dłuższą metę za wadliwy jest jego mit założycielski o trwającym od zarania dziejów konflikcie kobiet i mężczyzn, których relacja przedstawiana jest według schematu ofiara-opresor. Ukazanie naszych najważniejszych i najbardziej podstawowych relacji w ten sposób jest szkodliwe i nie pomaga w ich budowaniu. Choć sama Konwencja koncepcję tę ogranicza do przemocy domowej (która jak każda przemoc wiąże się z występowaniem nierównych stosunków władzy), ujęcie to rzutuje w znaczny na naszą świadomość społeczną. Należy jednak pamiętać, że narracja o konflikcie jako podstawie stosunków społecznych powstała jednak wcześniej niż teoria gender – tym samym jest ona już w nas mocno ugruntowana. Właściwym pytaniem, które zatem powinniśmy sobie zadać w tym miejscu jest to czy – jeśli zgodzimy się, że to napięcie istnieje – jego źródłem nie jest raczej nowoczesność i jej dualistyczny charakter?
Podsumowanie
Odnosząc się do kwestii postrzegania kobiet w naszej historii, warto moim zdaniem odrzucić aprioryczne teorie i wyobrażenia, a skupić się na tym, jak wyglądała ona naprawdę. Nie należy negować też tego, że ta historia nie zawsze była sprawiedliwa. Nie możemy dopuścić do tego, by w tym temacie dotykała nas „zatwardziałość serc”, byśmy odwoływali się do przeszłości instrumentalnie czy automatycznie, nie zadając sobie podstawowego i najważniejszego dla konserwatysty pytania – czy ten hołubiony przez nas wycinek przeszłości był dobry czy zły?
Konserwatyzm powinien być odtrutką na otaczające nas ideologiczne uproszczenia. Jedną z podstawowych cech konserwatyzmu, poza przywiązaniem do prawdy, dobra i piękna, jest przekonanie o organicznym charakterze naszego społeczeństwa. Jeśli społeczeństwo to organizm, to jego immamentną cechą jest wzrost i rozwój, powolne stopniowe zmiany. Każda rewolucja, nagłe zmiany to szok dla tego organizmu. Jednak tego rozwoju nie da się zatrzymać. Nie da się wrócić do sukien z XIX w., amerykańskich housewives z lat 50. Nie da się odwrócić chorób, które temu organizmowi się przytrafiły i bardzo dotkliwie go doświadczyły. Da się jednak przywrócić mu równowagę i pozwolić zaadaptować się do kolejnych wyzwań, znaleźć siłę w swoich zasobach i w jego wzroście. Tą siłą zawsze byli ludzie.